Wyjątkowy dzień
Więc to dziś...
Chwila, na którą czekałam tyle lat, w którą nie wierzyłam, choć każdego dnia miałam nadzieję, że nastąpi.
Odezwał się. Pierwszy raz od ponad 3,5 roku oficjalnie się odezwał. Pierwszy raz od niemal 4 lat słyszałam Jego głos. I wiecie co? Tak bardzo się opierałam, tak długo nie chciałam podać numeru, a... to był ten mój ON. Taki sam jak wtedy. Rozmawialiśmy zupełnie tak, jakby po prostu był u rodziców i jakbyśmy mieli zobaczyć się wieczorem, wpaść sobie w ramiona i żyć razem jak zawsze...
Tylko te momenty, gdy mówił o żonie i córeczce... Gdy mówił, że jest autorytetem dla syna... To tak bardzo nie pasowało do reszty
Był tak bardzo mój, a jednak ani trochę... Choć przez prawie 5 godzin rozmowy cały czas czułam się wreszcie znowu sobą. Nikt inny nigdy nie dał mi tak niesamowitego spokoju i tak ogromnej akceptacji. Nikt inny nie dawał mi być sobą w 100%, nikt nie akceptował we mnie wszystkiego, sprawiając, że czułam się szanowana, kochana i ważna, ot tak, bez powodu.
Przez prawie 4 lata, dwie próby samobójcze, miliony wylanych łez, tysiące chwil zwątpienia, przez niepełnosprawność, choroby, brak pomocy i brak nadziei, zapomniałam, jak bardzo można czuć się swobodnie i dobrze, jak można rozmawiać nie przejmując się tym, jak głośno/cicho, szybko/wolno, głupio/mądrze się mówi. On nigdy mnie nie poprawiał, nie uciszał i wszystkiego, naprawdę wszystkiego, co miałam do powiedzenia, zawsze słuchał z zainteresowaniem. Bez względu na to, czy wyczytałam coś ciekawego o 4 nad ranem i budziłam Go, żeby szybko powiedzieć, bo to "takie fascynujące!", czy dzwoniłam nad ranem, bo całą noc czekałam, żeby powiedzieć, jaki plan na naszą przyszłość wpadł mi do głowy. Albo gdy znajdowałam u siebie kolejne objawy urojonej choroby. Albo gdy nasz Pies zrobił kupę o śmiesznym kształcie. Mogłam mówić WSZYSTKO, a on zawsze słuchał i nigdy nie miał pretensji.
Tak. On mnie kochał. Nie może się wyprzeć. Czułam to z każdej strony. I nawet, kiedy zadzwonił opowiadać o swojej rodzinie (choć dzieci tylko prawnie są jego, nie on jest ich ojcem biologicznym), czułam się dawną, swobodną, prawdziwą, akceptowaną sobą.
I nikt nie może mi zabronić czekania na cud. Nie pierwszy i nie ostatni raz pokazał mi dziś, że cuda istnieją...
Ach, czyli ten blog będzie też o cudach! O cudzie miłości... Ona naprawdę istnieje. I choć może teraz łzy spływają mi z obu oczu, to zapewniam Was, miłość - nawet, gdy boli - jest najwspanialszym uczuciem na świecie.