Najpiękniejsze, co mogłam usłyszeć...?...
Kolejny blog, którego nie prowadzę, choć bardzo bym chciała. No, cóż, trudno... Ale przecież piszę książkę o Nim (nie o blogu...), więc i tak będzie upamiętniony na zawsze.
Ale dobra, bo fakt, że przypomniałam sobie o blogu, nie wziął się znikąd.
Wczoraj miał urodziny. 33. Już rano wysłałam życzenia. Po południu odebrałam podziękowania. Wieczorem napisałam do koleżanki, że mam doła, bo ciągle myślę o tym, jak musi się świetnie bawić z żoną w swoje urodziny. I wtedy stało się coś, co uznałam za paranormalny zbieg okoliczności. Bo przecież normalnie tak się nie dzieje...
Napisałam do koleżanki, po czym przelogowałam się na Facebooku, bo Jego żonę mam zablokowaną (nigdy nie napisałam do niej ani słowa, a ona odbiła mi faceta i jeszcze obrażała mnie w prywatnych wiadomościach), więc korzystam z dawnego konta służbowego, które służyło jako admin dla fanpaga sklepu. U niej bez zmian (ustawiła prywatny profil, więc nie spodziewałam się niczego nowego). W drugim pokoju leciał program o śpiewaniu. Kiedy bylam na jej profilu, zaczęła się "Jolka, Jolka..." - a kojarzy mi się wyłącznie z Nim, bo (niekoniecznie trzeźwy) śpiewal to na cały głos razem z bratem w ostatniego wspólnego Sylwestra. Gdzieś mam to nawet nagrane.
I leci sobie "Jolka, Jolka...", ja mam już niegrzeczno-smutne myśli o tym, że pewnie żona daje mu urodzinowy orgazm, a w tym momencie On pisze jeszcze raz dziękując za życzenia. Łącznie 3-krotnie w jednej wiadomości. Już włączyła mi się czerwona lampka, bo to było dziwne.
Napisałam do koleżanki, że niektóre zbiegi okoliczności są urocze, ale jednocześnie aż przerażające.
W tym czasie on napisał kolejną wiadomość. Wysłał zdjęcie siebie i kolegi, napisał, że świętują Jego urodziny. Ja napisałam mu o "Jolce...", On wysłał zdjęcie ekranu - z kolegą mieli włączone karaoke i akurat było "Nie płacz, Ewka" (też miałam gdzieś nagrane, jak na cały głos śpiewaliśmy to w samochodzie).
Chwilę później poprosił o numer telefou. Śmiałam się, że nawet mąż chyba może mieć numer innej kobiety, skoro nie widział jej od lat, więc ma przestać ciągle kasować. Ostatecznie dałam.
Zawdzonił po ok. 20 minutach. Dzwonił tej nocy wielokrotnie. Znów dużo mówił o seksie, ale mówił też, jak tęskni, jak było nam dobrze. Męczył mnie pytaniem, czy jeszcze Go kocham. Odpowiadałam "tak", ale On dążył do zmuszenia mnie, żebym powiedziała pełnym zdaniem, a nie tylko "tak". Po iluś Jego próbach - powiedziałam.
I wtedy mógł powiedzieć "ja ciebie też"........
Czekałam na to ponad 4,5 roku. A kiedy usłyszałam, przepłakałam chyba 2 godziny. Nie przepłakałam, przeryczałam jak pokopana. Chyba nigdy aż tak nie płakałam.
A niby wiedziałam, bylam tego pewna.
Niby na to czekałam.
A boli nieznośnie, bo przecież, co z tego, że oboje kochamy, skoro nic nie da się już zrobić........?
Kiedyś moje mama powiedziała, że najsmutniejsze historie miłosne to nie te, gdy ktoś umiera, tylko te, gdy oboje żyją, ale nie mogą być razem. Byłam wtedy z Nim i jakoś tak wyszło, że powtórzyłam mu teorię mojej mamy. Po jakimś czasie uznał, że to prawda, właśnie tak jest.
No to teraz mamy tak w naszym życiu...
I ja sobie z tym zupełnie nie umiem poradzić.